O BOSKOŚCI MIESZKAJĄCEJ W „GARNKACH I PATELNIACH”

ZJAWISKO ODEJŚĆ Z KAPŁAŃSTWA

Księża odchodzą. Zjawisko nie nowe, a sam na przestrzeni moich 35 lat życia zakonnego i 28 lat kapłaństwa, swobodnie mógłbym wyliczyć jeśli nie setki, to na pewno dziesiątki przypadków znanych mi osób, które porzuciły drogę kapłańskiego życia. Każdy taki przypadek jest indywidualną historią i dlatego trudno tutaj cokolwiek uogólniać, szukając jakiejś jednej przyczyny odejścia. Owszem, można by mówić o braku odpowiedniego rozeznania na drodze formacji seminaryjnej, kryzysie wiary lub nawet tożsamości, pomyłce w podejmowanych wyborach zarówno w samej decyzji obrania drogi powołania jak i później w tym, co już należy odnieść do wyborów podczas kapłańskiego życia. Jednakże, tak jak trudno osądzać przypadki małżeńskich kryzysów i rozwodów, w podobny sposób i z wielką ostrożnością należałoby odnieść się do osób, które porzuciły sutannę lub zakonny habit.

POWODY POWSTANIA TEKSTU

Dlaczego jednak o tym piszę? Oto w tych ostatnich dniach zbiegły się ze sobą dwa wydarzenia, które w bezpośredni sposób odnoszą się do wspomnianego zjawiska. Pierwszym z nich jest publikacja książki z historiami odejść z kapłaństwa autorstwa dziennikarki katolickiego czasopisma, która promuje swoją publikację na łamach kilku internetowych portali oraz w programach przynależących do – nazwijmy to umownie – głównego mainstreamu. W jednej z takich zajawek książki czytam zatem o krzykach i wyzwiskach ze strony biskupów, gdy odchodzący ksiądz przychodzi poinformować ich o zamiarze odejścia, o ostracyzmie ze strony dawnych kolegów i współbraci w kapłaństwie, o trudnościach w zaakceptowaniu decyzji odejścia przez rodzinę i znajomych, a szczególnie przez rodziców. Nie chcę temu zaprzeczać, gdyż do takich sytuacji mogło dojść. Sama sytuacja odejścia jest trudna i reakcja na nią też może być różnorodna.

OSOBISTE DOŚWIADCZENIA

Z osobistego doświadczenia wspomnę jedynie, że najczęstszą postawą przełożonych lub kolegów w kapłaństwie w stosunku do odchodzącego współbrata jest chęć pomocy, aby w jakiś sposób mógł zacząć to swoje nowe życie. Nie tak dawno rozmawiałem z moim kolegą ze studiów rzymskich, który po powrocie do swojego kraju i pracując tam na uczelni katolickiej, związał się z kobietą i odszedł z kapłaństwa. Nie musiał jednak nawet zmieniać pracy i dalej aktywnie pracuje dla diecezji z której wyrósł, pełniąc w niej – już teraz jako świecki – pewne funkcje. Mógłbym mówić o przypadku kilku polskich misjonarzy, którzy na terenie swojej misyjnej posługi, poznali kogoś z kim przyszło im ułożyć sobie nowe życie. Nadal utrzymujemy ze sobą stałe kontakty, dzwonimy do siebie lub też okazjonalnie spotykamy się. Wspomnę też, że nie tak dawno, moja koleżanka z uczelni, wykładowczyni Pisma Świętego, zawarła ślub z byłym księdzem i wcale to jej nie przeszkadza w dalszej pracy na Wydziale Teologicznym, a jej małżonek, były ksiądz pracuje jako nauczyciel w jednej z tutejszych szkół.

SYTUACJA W POLSCE

Ktoś mógłby mi zarzucić, że są to przypadki spoza Polski, a w naszym kraju sytuacja byłych księży jest o dużo cięższa. Być może rzeczywiście jest trudno, aby znaleźli oni w Polsce pracę na uczelniach katolickich lub w diecezjalnych urzędach, jednakże w instytucjach prowadzonych przez Kościół, takie przypadki się zdarzają. Naprawdę jako księża potrafimy zrozumieć współbrata, któremu różnie potoczyło się w życiu.

PROBLEMATYCZNE ODEJŚCIA

Zdarzają się jednak przypadki, kiedy odchodzący kapłan pragnie usprawiedliwić swoją decyzję odejścia zrzucając winę na wszystkich innych i na cały świat dokoła. Kilka lat temu jeden z moich współbraci, świetnie zapowiadający się profesor katolickiej wyższej uczelni, zaczął obwiniać papieża o odejście od prawowiernej nauki. W swoich tekstach wzywał papieża Franciszka do porzucenia herezji i do nawrócenia. Okazało się, że ten mój współbrat od dawna prowadził podwójne życie i opuścił Zakon dopiero wtedy, gdy nie mógł już dłużej ukrywać własnego zakłamania. W tych ostatnich dniach natomiast – i to jest ta druga przyczyna, aby skreślić te kilka słów – głośno stało się o pewnym księdzu, który związał się z katoinfluencerką i którzy teraz już wspólnie zapraszani są do internetowych programów, aby mogli podzielić się historią ich wzajemnego uczucia. Ileż w tych opowieściach jest gorzkich słów w odniesieniu do zakonnych współbraci i generalnie do ludzi Kościoła: że nie potrafią stanąć na wysokości zadania i pokierować ludzi na Boga, że wewnątrz kościelnych struktur panuje powszechny fałsz i zakłamanie, i że dopiero ich wzajemna relacja pozwoliła tym dwojgu zbliżyć się do Boga.

RADYKALIZM W KOŚCIELE

Ktoś może powie, że takie samousprawiedliwienie decyzji odejścia, to mechanizm wyparcia. Nie chcę jednak psychologizować, gdyż nawet nie czuję się ku temu kompetentny. Ostrożny jednak jestem w odniesieniu do wszelkich radykalizmów, szczególnie tych wewnątrz Kościoła. Wspomniany powyżej mój dawny współbrat przyjął postawę radykalnego konserwatysty, oskarżając papieża Franciszka o herezję. Wspomniana dwójka związana była z grupami charyzmatycznymi, które też charakteryzują się pewnym radykalizmem postaw. Radykalizmu zresztą dużo jest ostatnio w Kościele. Niektórzy katoliccy publicyści z iście inkwizytorskim zapałem starają się wyplenić wszelkie zło w Kościele, szczególnie to odnoszące się do nadużyć na tle seksualnym. Nie przeczę, że radykalizm jest potrzebny. Sam Chrystus mówi o konieczności zapierania się siebie każdego dnia i dźwigania krzyża. Nie chcę też zaprzeczać temu, że naszym obowiązkiem jest codzienna walka z grzechem i ze złem, zwłaszcza tym istniejącym w nas samych. Jednakże ułudą jest pragnienie wyplenienia wszelkiego zła, także tego istniejącego w Kościele. Wszelkiego rodzaju próby dokonania tego, kończyły się zazwyczaj odejściem od Kościoła, czego manichejczycy, katarzy i inni „czyści”, dążący do wyzwolenia się od wpływu zła, są najlepszym przykładem.

W STRONĘ PROSTEGO KATOLICYZMU

Jaki zatem katolicyzm? Na obecnym etapie życia, wyzbyłem się już wszelkich tęsknot do duchowych zbliżeń i egzaltowanych modlitw jakże typowych w środowiskach ruchów charyzmatycznej odnowy. Obca mi jest też postawa grzmiącego kaznodziei, przekonanego o posiadaniu pełni prawdy i wzywającego Lud Boży do nawrócenia. Sporego dystansu nabrałem do wszelkiego rodzaju kościelnych radykalizmów, zarówno tych o podłożu konserwatywnym, jak i charyzmatycznym, i na nowo odkrywam siłę prostego i ludowego katolicyzmu z jakiego wyrosłem. Katolicyzmu, który wyraża się zaufaniem do Boga oraz różnego rodzaju praktykami pobożnościowymi, jak niedzielna msza święta lub wielkopostna Droga Krzyżowa, ale też który ma zrozumienie dla ludzkiej słabości i upadku. Mój chorwacki współbrat, pochodzący z niedużej wioski w okolicach Sarajewa, żartując mówił mi kiedyś, że dobrym kazaniem jest takie, podczas którego kobiety wzruszą się i sobie popłaczą, a równocześnie na którym mężczyźni się zdrzemną; bez górnolotnej teologii, lecz dające każdemu człowiekowi tego, co potrzebuje: kobietom chwilę wzruszeń, a mężczyznom wytchnienie po całym tygodniu ciężkiej pracy. Święta prawda. Jest to przecież ta sama lekcja, jaką zapisało kilku wielkich mistyków, którzy musieli przejść wiele duchowych bojów, zanim odkryli, jak Teresa z Ávili, że boskość nie mieszka w egzaltowanych uniesieniach, lecz w „garnkach i patelniach”.

DOCTA IGNORANTIA – UCZONA NIEWIEDZA

Droga do poznania Boga prowadzi przecież na samym końcu do tego, co Mikołaj z Kuzy określił jako docta ignorantia, czyli ostatecznego „o Bogu wiem jedynie to, że nic nie wiem”. Można tutaj pomyśleć o duchowych przełomach wielu teologów i mistyków, takich jak np. św. Grzegorz z Nyssy, św. Jan od Krzyża czy też Mistrz Eckhart, który posunął się tak daleko, że poprosił „Boga, by uwolnił go od Boga”. Widzimy tutaj coś, co często bywa też nazywane jako via negativa, która chroni „obcość” boskości. Jest to dążenie do osiągnięcia niewiedzy w samym sercu doświadczenia duchowego: nie jako zagrożenia dla wiary, ale jako integralnej części podróży ku Temu, który jest „totaliter aliter”, co można tłumaczyć jako „całkowicie inny”. Moment odkrycia Boga, przed którym najlepiej jest zamilknąć, nie jest jakimś postmodernistycznym komentarzem na temat wątpienia Kartezjusza, ale jest odkryciem nieprzekraczalnej przepaści między ludzkim zrozumieniem a nieredukowalną obcością Boga, wyrażoną m.in. poprzez słynną definicję św. Bonawentury – wiary jako niekończącego się „postępu pielgrzymującego” po wielu krętych ścieżkach (itinerarium mentis in Deum) i oderwaniu się od przyjętej wiary, aby otworzyć sobie drogę do powrotu do drugiej wiary. Stąd słynne wyznanie św. Teresy z Kalkuty o utracie wiary nie powinno wywołać skandalu, ale powinno być postrzegane jako zbawienne dojrzewanie do głębszej wiary. Bóg objawia się człowiekowi przecież nie po to aby człowiek więcej wiedział, ale Bóg objawia się człowiekowi, aby człowiek osiągnął zbawienie. Objawia się mu, jako kochający Ojciec i odkrycie tej miłości sprawia, że nie to jest dla nas ważne, jakie są na przykład wewnętrzne relacje w Trójcy Świętej, ale to, że jest ktoś kto nas kocha, że pragnie nas zbawić i uświęcić, że pragnie nam siebie udzielić.

PODSUMOWANIE

I gdy odkryjemy Boga, wobec którego Tajemnicy lepiej zamilknąć, pozostanie już tylko człowiekowi zakosztować wewnętrznego pokoju jaki z tą „docta ignorantia” się wiąże i rozkoszować się codziennym spacerem, grą w piłkę lub wypiciem piwa w gronie rodziny, bliskich i przyjaciół. Przekonywanie się zaś na wszelkiego rodzaju argumenty i udowadnianie sobie racji straci wszelki sens.

o. Kacper Mariusz Kaproń OFM



Film, do którego nawiązuje artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *